Świadectwo Bożego zbawienia

 ŚWIADECTWO BOŻEGO ZBAWIENIA

BÓG OTWORZYŁ

MOJE OCZY

            Mam na imię Darek. Moje życie niczym się nie wyróżniało. Pochodzę z rodziny katolickiej i muszę powiedzieć, że zawsze sumiennie wykonywałem swoje obowiązki religijne. Ale moje oddawanie czci Bogu kończyło się w kościele. A msza była tym lepsza, im była krótsza. Jednak przyszedł dzień w którym ten sposób myślenia miał ulec drastycznej zmianie. Kiedy pewnego wieczoru wychodziłem z kościoła po nabożeństwie różańcowym, spotkał mnie mój kumpel. Tomek był moim najlepszym kolegą z podstawówki, a także z harcerstwa. Rozpoczyna się rozmowa:

    – Cześć Darek!

    – Cześć.

    – Ty, póć sy mnom na oaza.

    – Na oaza? A …., kaj jo tam pójda? Ni mom      czasu.

    – Yno obejrzysz jako tam u nas je.

    – E …., mama nic nie wiy. Jo tam nikaj nie      ida.

    – Ale chocioż na chwila….

    – Nie znom tam żodnego. Nikaj nie pójda.

            Tak to wyglądało przez jakieś pięć minut. Nigdzie nie zamierzałem iść. W międzyczasie zjawia się Jacek, on też starał się mnie przekonać. Wreszcie chłopcy stracili cierpliwość, złapali mnie pod ręce — i tak znalazłem się na pierwszym w moim życiu spotkaniu oazowym. Kiedy wpychali mnie do salki katechetycznej, Tomek zawołał:   – Chopy momy nowego!

            I tak już zostałem. Zobaczyłem, że ci ludzie chcą czegoś innego, mówią o Bogu, starają się Mu służyć. Byłem zafascynowany. Już nie musiano siłą ciągnąć mnie na oazę. Z niecierpliwością czekałem na kolejne spotkania oazowe. Muszę powiedzieć, że oaza wiele mi dała. Tam nauczyłem się wielkiego szacunku iłości do Słowa Bożego. Dowiedziałem się tam o czterech podstawowych prawdach, które Bóg pragnie nam objawić.

            Pierwsza z nich to ta, że Bóg nas kocha iwspaniały plan dla naszego życia. Tą
miłość okazał, kiedy posłał swojego umiłowanego Syna na krzyż — za moje i twoje grzechy.

„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” J.3,16.

            Początkiem Jego planu względem nas jest ratunek od piekła, od wiecznej śmierci. Druga prawda, czy też prawo duchowego życia, mówi o tym, że nie możemy w pełni doświadczać Bożej miłości, gdyż poprzez grzech jesteśmy oddzieleni od Boga, winni kary — potępienia.

„Wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej,” Rz.3,23.

            Jedyną drogą do Boga Ojca jest Jego Syn — i o tym mówi nam trzecie prawo duchowego życia.

„I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni.” Dz.4,12.

            I wreszcie czwarte, najważniejsze prawo: Musimy przyjąć Jezusa jako swego osobistego Pana i Zbawiciela — poprzez modlitwę oddać Mu życie.

„Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia.” Rz.10,9-10.

            Wszystko to było dla mnie istotną nowością. Pojechałem na letnie rekolekcje I stopnia. Była tam chwila, kiedy myślałem, że oddałem życie Bogu — przyjąłem Jezusa jako Pana do swojego życia. Wszyscy się modlili, wspaniała atmosfera, radość, odpowiedni nastrój. Dopiero później zdałem sobie sprawę z tego, że było to tylko dużo, dużo uczuć i mnie samego.

            Życie toczyło się dalej. Kolejne spotkania oazowe, kolejne rekolekcje, później udział ww roli animatora. Kiedy byłem już animatorem, dostrzegłem, że moje życie nie jest jeszcze całkowicie poddane Chrystusowi. Uświadomiłem sobie, (a właściwie Bóg mi to pokazał), konieczność oddania całego siebie Bogu, złożenia całego swego życia w Jego ręce, bezgranicznego zaufania Mu. Zrozumiałem znaczenie tego wersetu Biblii:

„Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym,

którzy wierzą w imię Jego.” J.1,12.

            Nie byłem Bożym dzieckiem. Nie mogłem się nim stać ani poprzez dobre uczynki, ani poprzez wykonywanie obrzędów religijnych, czy cokolwiek innego. Pewnego wieczoru gorąco modliłem się do Pana, aby moje życie nie było życiem dla samego siebie, ale dla Niego. Potrzebowałem Go. Zaprosiłem Jezusa Chrystusa do swego życia, aby był moim jedynym Panem i Zbawicielem. Nie wiedziałem, że wystarczy jedna szczera modlitwa. Dlatego modliłem się w podobny sposób jeszcze wiele razy. Dziś wiem, że Bóg w Swej miłości wysłuchał mnie już za pierwszym razem. On na szczęście nie jest jak człowiek — często kapryśny i głuchy na wszelkie wołanie. Nie miałem też wtedy pojęcia, że dopiero poprzez przyjęcie Jezusa jako Pana stałem się chrześcijaninem. Na Oazie Rekolekcyjnej Animatorów Ewangelizacji (ORAE), dowiedziałem się o pewności zbawienia. Wierząc już bezgranicznie Bożemu Słowu, jakiś czas później przyjąłem isłowo:

„Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne.” J.6,47.

            A więc mam życie wieczne! To naprawdę wspaniałe, że nie dzięki własnym wysiłkom — ale dzięki ofierze Jezusa Chrystusa, z łaski za darmo, każdy człowiek może mieć życie wieczne. Bóg zaczął objawiać mi swoje Słowo. Wkrótce dostrzegłem, że życie ludzi rozmija się z nauką Bożą. W Biblii widziałem wyraźnie jak powinni postępować chrześcijanie, jak
postępowali chrześcijanie pierwszych wieków. Jest tutaj taka sprzeczność pomiędzy postępowaniem tym, a dzisiejszym chrześcijaństwem, że natychmiast zacząłem szukać przyczyn tego faktu. Odkrycie było oczywiste. W sercach
ludzi nie ma żywego Jezusa. Nie przyjęli Go jako Pana i Zbawiciela, choć czasem tyle
o Nim mówią i wydaje się im, że oddają Mu cześć. Następnym szokiem dla mnie było to, że Kościół Katolicki nie uczy o osobistym przyjęciu Jezusa, mówiąc, że dzieckiem
Bożym staje się człowiek przez chrzest. A więc coś zupełnie innego, niż to, co zobaczyłem
w Piśmie Świętym. Na dodatek nauka katolicka przeczy sama sobie — bo przecież oaza (Ruch Światło — Życie), gdzie mówi się o konieczności osobistego przyjęcia Jezusa, jest ruchem katolickim.

            W szkole średniej miałem kolegę, który jak to wszyscy mówili: „przeszedł na inną
wiarę”. Niektórzy nazywali go heretykiem ińcem, ale ja, który znałem go już wcześniej z oazy, nie mogłem powiedzieć na niego nic złego. Przypuszczałem, że gdzieś wrozumowaniu popełnił błąd. Nie
odcinałem się od niego, gdyż w jego życiu
Jezus zajmował centralne miejsce. Często
rozmawialiśmy. Ja, jako animator odpowiedzialny (potocznie „szef”) parafialnej oazy,
a przy tym zagorzały katolik, twardo broniłem swego stanowiska. Dyskutowaliśmy na tematy chrztu, kultu świętych, spowiedzi, komunii
i wielu innych spraw. Z tego wszystkiego zgodziłem się z nim zaledwie w jednej sprawie — chrztu, ale o tym Bóg przekonał mnie już wcześniej poprzez Swoje Słowo. Pozostało jednak we mnie pragnienie dogłębnego zbadania tych spraw wświetle Bożego Słowa. Zacząłem to robić. Nie będąc przekonany o słuszności spowiedzi usznej, przestałem się w ten sposób spowiadać.

            Czas studiowania Bożego Słowa przerwała mi służba wojskowa. Okres służby
wojskowej nie był dla mnie łatwy, jednak Bóg czuwał nade mną. Zachował mnie od papierosów i alkoholu, choć naciski w tym środowisku bywały silne. Wychowywał mnie i karcił, kiedy ja odstępowałem od Niego ulegając
pokusom świata. Pobudził mnie do wielu
rozmów z osobami nasiąkniętymi naukami Świadków Jehowy, a także do świadczenia
innym osobom, że Jezus jest moim Panem.
W chwilach wolnych wracałem do studiowania Bożego Słowa. Niektóre prawdy Bóg
odsłonił mi w dziwny sposób. W pewnym
liście do mnie padło pytanie: „Jakie jest
podejście Wolnych Chrześcijan do kultu
świętych, spowiedzi, papieża?” Znałem to
podejście (takie samo miał mój kolega z technikum, z którym tak wiele rozmawiałem),
a także fragmenty Pisma na które się powołują. Zebrałem więc te fragmenty i bez żadnej interpretacji napisałem w liście. Kiedy po skończeniu listu przeczytałem go, doznałem prawie szoku. Musiałem przyznać Bogu rację. Pokazał mi wyraźnie, że oddawanie czci kultowej komukolwiek oprócz Niego jest bałwochwalstwem, że tylko On może odpuszczać grzechy, a jedynym pośrednikiem pomiędzy Bogiem i ludźmi jest Jezus Chrystus. Tylko Boga możemy nazywać Ojcem Świętym,
a jedynie Jezus Chrystus jest Głową Kościoła. Później Bóg pokazał mi jeszcze wiele spraw, których nie rozumiałem.

            Bardzo brakowało mi wtedy kontaktu
z osobami wierzącymi (czytaj: z tymi, którzy narodzili się na nowo — tzn. przyjęli Jezusa do swojego serca jako Pana i). Dlatego w ostatnich miesiącach służby wojskowej
nawiązałem kontakt z jednym ze zborów chrześcijańskich położonych najbliżej jednostki, w odległym ok. 30 km Szczecinie. Był to zbór Zielonoświątkowy. Uzyskałem nawet zgodę dowódcy na cotygodniowe wyjazdy na nabożeństwa. Wyjeżdżałem w sobotę, wracałem w niedzielę. Słyszałem tam szczere, gorące modlitwy, słyszałem głoszone w mocy Boże Słowo, widziałem świadectwo życia. Musiałem przyznać — to byli chrześcijanie. Poprzez wspomnianego już wcześniej kolegę miałem kontakt z podobną wspólnotą w Wodzisławiu. W czasie przepustek i urlopów bywałem na zgromadzeniach i poznawałem wierzących. Mogłem patrzeć nie tylko na ich naukę, ale także na ich życie.

            Bóg w cudowny sposób — bez żadnych moich starań, spowodował skrócenie dla mnie o pół roku okresu służby wojskowej. Po
wyjściu z wojska ciągle miałem nadzieję, że Kościół Katolicki da się jakoś naprawić.
Próbowałem kontynuować działalność we wspólnocie oazowej. Jednak tym razem Bóg temu nie błogosławił. Zobaczyłem, że u wielu oazowiczów skończył się młodzieńczy zachwyt Jezusem, inne sprawy pochłonęły ich bez reszty. Nie udało się wskrzesić grupy oazowej. Wtedy zrozumiałem, że nie można tworzyć grup chrześcijańskich z ludzi, którzy nie są chrześcijanami. Smutne to było doświadczenie. Decyzję opuszczenia Kościoła Katolickiego odkładałem również ze względu na rodziców. Ale słowa Jezusa są wyraźne:

„Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien.” Mat.10,37a.

            Bóg przemawiał również do mnie poprzez szósty rozdział 2 Listu apostoła Pawła do Koryntian. Kiedy po raz pierwszy otworzyłem ten fragment Pisma Świętego, szybko go zamknąłem. Wolałem się nawet nie zastanawiać nad znaczeniem przeczytanych przeze mnie słów. Szybko je zapomniałem. Jednak Bóg szybko je przypomniał. Po kolejnym otwarciu tych słów, nie byłem w stanie już ich zapomnieć. Bóg przemawiał wyraźnie i jednoznacznie:

„Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi
w jedno jarzmo. Cóż bowiem na wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jakaż jest wspólnota Chrystusa z Beliarem lub wierzącego z niewiernym? Co wreszcie łączy świątynię Boga z bożkami? Bo my jesteśmy świątynią Boga żywego – według tego, co mówi Bóg: Zamieszkam
z nimi i będę chodził wśród nich, i będę ich Bogiem, a oni będą moim ludem. Przeto wyjdźcie spośród nich i odłączcie się od nich, mówi Pan, i nie tykajcie tego, co
nieczyste, a Ja was przyjmę i będę wam
Ojcem, a wy będziecie moimi synami i córkami – mówi Pan wszechmogący.” 2Kor.6,14-18.

            Nie mogłem się dłużej opierać. Nie chcę żyć będąc zbuntowanym wobec Boga. Dlatego po tych tak długich wahaniach, zdecydowałem się ostatecznie opuścić Kościół Katolicki i zaakceptować swą przynależność do Zboru (inaczej do Kościoła) w Wodzisławiu Śląskim. Nigdy nie żałowałem zarówno decyzji oddania życia Jezusowi, jak i decyzji o przyłączeniu się do Kościoła. Celem i sensem mojego życia jest Chrystus. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez Niego. On jest życiem, pokojem, radością. Choć życie niesie ciągle wiele problemów, kłopotów, przeciwności, to w Jezusie Chrystusie jest ukojenie i pomoc jeśli przychodzimy do Niego. Dziękuję Panu, że troszczy się o mnie, chociaż mam wiele problemów i dziś nie wiem jak zostaną rozwiązane. On jednak tak jak obiecał, daje nam wszystko co potrzebne jest do życia i pobożności.

            Drogi przyjacielu, jeżeli jeszcze nie
zaufałeś Jezusowi, nie podjąłeś decyzji oddania Mu życia, to dziś jest okazja. Twierdzę,
że warto. Spróbuj sam. Uwierz, że Jezus
Chrystus zmarł również za Twoje grzechy i Go swoim Panem i Zbawicielem.

                                                    Darek